
5 października 2000 roku setki tysięcy osób zgromadzonych w Belgradzie doprowadziły do ustąpienia prezydenta Slobodana Miloszevicia. Protestujący zajęli gmach parlamentu, a w mediach wydarzenia te szybko zyskały miano „rewolucji buldożerów”, od ciężkich maszyn użytych do przełamywania blokad na drogach prowadzących do stolicy.
Po latach analitycy zwracają uwagę, że tamten przełom miał wszelkie warunki, aby stać się początkiem głębokiej transformacji politycznej. Jednak – jak podkreśla Jakub Bielamowicz z Instytutu Nowej Europy – szansa na demokratyzację została zmarnowana.
Miloszević, określany jako serbski nacjonalista, przez całe lata 90. utrzymywał władzę dzięki kontroli nad instytucjami państwowymi i wykorzystaniu nastrojów wojennych. Już wcześniej mierzył się jednak z falami sprzeciwu – m.in. protestami antywojennymi w 1991 roku oraz masowymi demonstracjami z lat 1996–1997, wywołanymi sfałszowaniem wyników wyborów lokalnych.
Przyspieszone wybory prezydenckie w 2000 roku, w których opozycja wystawiła wspólnego kandydata Vojislava Kosztunicę, okazały się początkiem końca jego rządów. Społeczeństwo nie uwierzyło w ogłoszone przez władze wyniki i wyszło na ulice, domagając się respektowania zwycięstwa opozycji.
Jak wyjaśnia Bielamowicz, na załamanie się systemu Miloszevicia złożyło się wiele elementów. Kluczowe znaczenie miały: rosnący kryzys gospodarczy spowodowany latami wojen i sankcjami, rozczarowanie kolejną porażką militarną w Kosowie oraz niespotykana wcześniej jedność opozycji.
– Serbowie byli zmęczeni i rozgoryczeni, nie tyle samym faktem wojen, ile ich skutkami: biedą, izolacją międzynarodową i traumą nalotów NATO – tłumaczy ekspert.
Po obaleniu Miloszevicia i objęciu urzędu prezydenckiego przez Kosztunicę pojawiła się wyjątkowa okazja do demokratyzacji państwa. Jednak – jak podkreśla Bielamowicz – proces ten od początku napotykał na opór struktur dawnego reżimu, zwłaszcza w aparacie bezpieczeństwa. Dodatkowym ciosem był zamach w 2003 roku na premiera Zorana Djindjicia, jednego z głównych architektów przemian.
Reformy gospodarcze, w tym szeroka prywatyzacja, wiązały się z wysokimi kosztami społecznymi, a kolejne skandale korupcyjne osłabiały zaufanie do nowej, prozachodniej elity.
– Z perspektywy ćwierćwiecza można mówić o niewykorzystanej szansie na trwałą poprawę jakości rządzenia i podniesienie kultury politycznej w Serbii – ocenia analityk.
Choć Miloszević został ostatecznie zatrzymany w 2001 roku i przekazany do haskiego trybunału, gdzie zmarł pięć lat później, jego dziedzictwo wciąż odciska się na serbskiej polityce. Obecna władza, wywodząca się m.in. z Socjalistycznej Partii Serbii, określa go nawet mianem „pierwszej ofiary globalnego imperializmu i kolorowych rewolucji”.
Dzisiejsze protesty studenckie, które od miesięcy wstrząsają Belgradem, bywają porównywane do wydarzeń sprzed 25 lat. Bielamowicz zauważa jednak, że obecny ruch nie ma tak szerokiego politycznego zaplecza jak koalicja z 2000 roku. Brakuje mu jedności opozycji i wyraźnej alternatywy politycznej, a w przeciwieństwie do schyłku ery Miloszevicia, obóz Aleksandara Vuczicia nadal cieszy się względnym poparciem Zachodu.
Ćwierć wieku po „rewolucji buldożerów” Serbia wciąż stoi na rozdrożu. Zamiast głębokiej transformacji demokratycznej kraj przeszedł okres powolnej i niepełnej liberalizacji, której towarzyszyły napięcia, kryzysy gospodarcze i rozczarowania społeczne.
Dla wielu obserwatorów wydarzenia z 5 października 2000 roku pozostają symbolem niewykorzystanej szansy – momentem, w którym społeczeństwo potrafiło obalić dyktatora, ale nie udało się zbudować trwałych fundamentów demokracji.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie