
Premier Viktor Orban, forsując zakaz Budapest Pride, nie tylko nie powstrzymał marszu, ale — jak oceniają eksperci — przyczynił się do jego rozgłosu. Parada stała się symbolem sprzeciwu wobec polityki rządu, a sam Orban poniósł wizerunkową porażkę na arenie międzynarodowej.
Pomimo blokady mostu nad Dunajem przez skrajnie prawicowe organizacje, którym miała przejść Parada Równości w Budapeszcie oraz formalnemu zakazowi organizacji wydarzenia wydanego przez premiera Węgier, event zgromadził ponad 200 tysięcy osób.
Węgierski parlament, zdominowany przez rządzącą partię Fidesz, w marcu przyjął kontrowersyjne przepisy zakazujące promowania homoseksualizmu w przestrzeni publicznej, zwłaszcza wobec osób poniżej 18. roku życia. Przepisy te w praktyce delegalizowały parady równości, pozwalając nakładać na organizatorów wysokie grzywny.
Zamiast powstrzymać marsz, zakaz sprawił, że temat stał się centralnym punktem debaty politycznej na Węgrzech i w Europie.
Choć rząd próbował stworzyć atmosferę strachu, na Budapest Pride pojawiły się dziesiątki tysięcy osób – według organizatorów nawet 200 tys., według węgierskich źródeł medialnych zapewne kilkadziesiąt tysięcy.
Wśród uczestników znaleźli się europosłowie, ministrowie, a także prezydenci europejskich stolic.
– To nie są goście, wobec których można było użyć brutalnej siły policyjnej – zauważyła Ilona Gizińska, analityczka Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW).
Według Gizińskiej, gdyby doszło do konfrontacji z policją, Unia Europejska mogłaby odpowiedzieć zamrożeniem środków unijnych w ramach tzw. mechanizmu warunkowości.
– A w obecnej sytuacji gospodarczej Węgry nie mogą sobie pozwolić na kolejne straty finansowe – podkreśliła ekspertka.
Choć fizyczna konfrontacja nie nastąpiła, nie oznacza to braku konsekwencji — na ulicach zainstalowano sprzęt do identyfikacji twarzy sprowadzony z Chin, a organizatorom może grozić grzywna nawet do 500 euro.
Udział w tegorocznym Pride był nie tylko manifestacją solidarności z osobami LGBTQ+, ale też formą protestu przeciwko polityce rządu Fideszu.
– To był akt obywatelskiego sprzeciwu wobec ograniczania wolności i praw człowieka – tłumaczy Gizińska.
Uwaga władz może się teraz skupić na burmistrzu Budapesztu Gergelyu Karácsonyu, który umożliwił organizację parady. Możliwe są działania odwetowe ze strony rządu, co może pogłębić napięcia między władzami centralnymi a samorządem stolicy.
Z kolei lider opozycji Péter Magyar nie dał się sprowokować i – zdaniem ekspertki – „rozegrał sytuację rozsądnie”, nie angażując się emocjonalnie w temat, który rząd chciał wykorzystać do jego skompromitowania.
– Celem Fideszu było wciągnięcie Magyara w spór kulturowy i oskarżenie go o promowanie liberalnych wartości – ocenia Gizińska. Tymczasem lider opozycji ograniczył się do krytyki ograniczania wolności zgromadzeń.
Choć formalnie ustawa została przyjęta, a rząd Fideszu utrzymał swoje stanowisko, wizerunkowo poniósł porażkę – zarówno wewnątrz kraju, jak i na arenie międzynarodowej.
– To kompromitacja rządowej inicjatywy i próba ograniczenia podstawowych wolności obywatelskich – podsumowuje Gizińska.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie