
Tegoroczny sezon motocyklowy właśnie dobiega końca, być może najbliższy weekend będzie tym, podczas którego na polskie drogi wyjedzie większa liczba jednośladów. Chłodne dni i bardzo zimne noce nie zachęcają bowiem do dłuższych wypraw. Po sprawdzeniu dostępnych statystyk możemy powiedzieć jedno: w porównaniu z latami ubiegłymi rośnie liczba wypadków z udziałem motocyklistów. Tylko ten jeden sezon letni kosztował życie 50 kierujących jednośladami, w tym policjanta.
O ile według policyjnych statystyk sprawcami wypadków, w których giną motocykliści, są w większości kierujący samochodami osobowymi, to nie można przejść do porządku nad całą resztą, która powodowała kraksy z własnej winy, najczęściej ignorując przepisy ruchu drogowego, w tym znacząco przekraczając prędkość.
Odkąd w Polsce pozwolono na kierowanie motocyklami przez osoby posiadające uprawnienia na auta osobowe do 3,5 tony, na drogach zaroiło się od posiadaczy jednośladów o pojemności silnika do 125 cm sześciennych, bowiem tylko takimi mogą kierować posiadacze praw jazdy kategorii B.
Przyniosło to niestety konsekwencje w postaci zdarzeń z niedoświadczonymi kierowcami, którzy głównie z sentymentu do swoich młodych lat przesiedli się z samochodów na te niewielkiej pojemności motocykle. Ale jest też przy tym grupa, która nie zważając na przepisy, wsiadła na maszyny z bardzo mocnymi silnikami, pozwalającymi na jazdę z ogromną prędkością.
Co ciekawe w samym tylko województwie kujawsko-pomorskim, które wiedzie prym w tych tragicznych statystykach w tym sezonie co trzeci motocyklista, który zginął na miejscu wypadku, nie posiadał uprawnień do kierowania tego typu pojazdami. Łącznie do końca wakacji 2025 doszło tam do 79 wypadków z udziałem motocykli, w których śmierć poniosło 11 osób, a 71 odniosło obrażenia.
Dla porównania na drugim biegunie jest Podlasie, na drogach którego w pierwszym półroczu bieżącego roku w 14 wypadkach zginęło 6 kierujących jednośladem. Trzeba jednak zaznaczyć, że ten region Polski jest wyjątkowo wyludniony, ponieważ większość mieszkańców w wieku produkcyjnym przeniosła się do dużych miast.
Problem tragicznych zdarzeń dotyczących motocykli i ich użytkowników będzie niestety z każdym rokiem narastał, bowiem do tego, by "poczuć wiatr we włosach" jest coraz więcej chętnych. Świadczą o tym dane, z których możemy wyczytać, że od początku 2025 roku zarejestrowano w Polsce 44 484 nowe jednoślady, czyli o 9,7 proc. więcej niż przed rokiem, co w liczbach bezwzględnych daje wynik wyższy o 3 921 sztuk. Najwięcej sprzedano właśnie motocykli, bo aż 33 225. Dużo mniejszą popularnością cieszyły się motorowery, które znalazły 11 259 nabywców.
Ponieważ do końca roku pozostał jeszcze kwartał policjanci — co oczywiste — nie dysponują dokładnymi danymi, ale statystyki z 2024 pokazują skalę problemu. W minionym roku policjanci odnotowali aż 2455 wypadków drogowych, w których brali udział motocykliści. W efekcie nie było osoby, która wyszłaby bez poważnego uszczerbku na zdrowiu, bo do szpitali trafiło 2308 motocyklistów i ich pasażerów.
Niestety nie brakowało wówczas zdarzeń zakończonych śmiercią podróżujących na jednośladzie z mocnym silnikiem, zginęło bowiem aż 230 motocyklistów. Oznacza to nie tylko wzrost o 508 wypadków, ale także większą liczbę poszkodowanych. Zginęły o 34 osoby więcej, podobnie jak liczba rannych o 470 hospitalizowanych.
Inspektor Robert Opas z Biura Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji uważa, że wzrost liczby kierujących motocyklami jest w dużej mierze spowodowany tym, że "wielu kierowców ze względów praktycznych przesiada się z samochodów na motocykle, bo nimi łatwiej zaparkować. I uważają, że skoro opanowali sztukę jazdy samochodem, to z motocyklem również sobie poradzą. Niestety często przeceniają swoje umiejętności" – podsumowuje.
Tym samym możemy potwierdzić kolejne dane, które negują powszechne przekonanie, że to "młodzież poszukująca sposobu na wyszalenie się" najczęściej powoduje oraz jednocześnie staje się ofiarami zdarzeń na jednośladach. Wręcz przeciwnie: największa liczba wypadków dotyczy kierujących w wieku od 40 do 59 lat, a więc osób — wydawałoby się — mających już "poukładane w głowie", czyli raczej unikających ryzykownych zachowań.
A skoro to właśnie dojrzali ludzie, teoretycznie świadomi zagrożeń, są sprawcami co trzeciego wypadku, do którego doszło z winy kierującego jednośladem, to przyczyn należy szukać raczej w ich kiepskim stanie psychofizycznym, gdzie zaczyna zawodzić wzrok czy refleks. Często bowiem to szybkość podejmowania decyzji w sytuacji zagrożenia potrafi uratować życie i zdrowie motocyklisty.
O ile czymś oczywistym dla większości poruszających się po drogach jest to, że obok rowerzystów, to użytkownicy jednośladów napędzanych sinikami spalinowymi i elektrycznymi są jedynymi niechronionymi w żaden sposób uczestnikami ruchu, to sami użytkownicy szybkich jednośladów często nie zdają sobie z tego sprawy, uważając się za osoby nieśmiertelne.
Świadczy o tym fakt lekceważącego podejścia do własnego bezpieczeństwa biernego, czyli brak odpowiedniego ubioru, zawierającego warstwy ochronne. Według przepisów ruchu drogowego jedynym obowiązkowym wyposażeniem motocyklisty jest kask, ale nawet tutaj nie ma mowy o wymaganiach wobec nakrycia głowy, które ma chronić przed urazami mózgu czy kości głowy.
W efekcie jest grupa motocyklistów, która wydała "wszystkie pieniądze" na zakup wymarzonej maszyny, ale już na atestowany, bezpieczny kask budżetu nie wystarczyło. Podobnie jest z kombinezonami czy popularnymi "żółwikami", zwanymi też zbroją.
Tymczasem współczesny motocyklista ma szeroki wybór odpowiedniego stroju na motor, począwszy od wyglądających "po cywilnemu" jeansów, które w rzeczywistości wyposażone są w specjalne, np. kevlarowe wkładki ochronne. Podobnie jest z kurtkami, które stanowią dziś nie tylko ochronę przed zimnem czy deszczem, ale są również odpowiednio "opancerzone".
Widać to szczególnie w miesiącach letnich, kiedy to widzimy na ulicach i drogach ogromną liczbę motocyklistów ubranych w krótkie spodenki i T-shirt. Są też tacy kierujący, którzy owszem dbają o swoje bezpieczeństwo, zakładając odpowiedni kombinezon, ale na przykład ich partnerki na tylnym siodełku "świecą" gołymi plecami czy szpilkami zamiast odpowiedniego na motor obuwia.
Aż trudno uwierzyć, że nie pojmują tego, iż tzw. jazda na zdrapkę to proszenie się o kłopoty nawet przy teoretycznie niegroźnej kolizji z prędkością kilkunastu km/h. Przeszczep skóry pozostawia przecież ślad na całe życie i – co gorsza – odbywa się na koszt wszystkich, nawet niezmotoryzowanych płatników ZUS. Tylko dlaczego mamy solidarnie płacić za czyjąś głupotę?
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie