
Rajd kierowcy Sławomira Mentzena, wiozącego kandydata na prezydenta po drogach wschodniej polski z jednej strony pokazuje odwieczną postawę "wybrańców narodu" wobec ogólnie panujących przepisów, w tym tych o ruchu drogowym, z drugiej jak chęć dziennikarzy, by udokumentować wykroczenia może okazać się bronią obusieczną, bo tak naprawdę zarówno kierujący autem Mentzena, jak i filmujący tę jazdę reporterzy mogą ponieść te same konsekwencje.
Ostatnim znanym powszechnie przypadkiem, gdy dziennikarze zaczaili się za pojazdem polityka, udokumentowali jego wykroczenia, a potem zrobili z tego materiału użytek czyli przekazali dowody Policji była jazda przez Warszawę posła PiS i szefa byłej już na szczęście tzw. komisji smoleńskiej, Antoniego Macierewicza.
W efekcie, po doniesieniu mediów, policjanci ze stołecznej drogówki potraktowali sprawę poważnie, co zakończyło się dla Macierewicza niezbyt pomyślnie, bo po zsumowaniu punktów karnych, gdy okazało się, że przekroczył on dozwolony limit i stracił prawo jazdy. Próbował zdać egzamin sprawdzający 1 kwietnia, ale oblał część teoretyczną.
Jak dotąd poza zgłoszeniami fragmentów filmu przez internautów w serwisie "X" w sprawie nie wydarzyło się nic nowego. Po prostu Tomasz Sekielski, autor reportażu nie zdecydował się na krok, jaki poczynili dziennikarze "Faktu" i nie złożył w tej sprawie oficjalnego zawiadomienia.
Być może obawia się konsekwencji analogicznych do tych, które czekałyby kierowcę Mentzena, czyli kilkutysięczny mandat oraz odebrane uprawnienia. Dlaczego? Bo według przepisów rejestrując czyjeś wykroczenia jednocześnie sami je popełniali.
Policjanci niechętnie odnoszą się do sprawy, bo nie chcą być umoczeni w tę dwuznaczną historię pod własnym nazwiskiem. Jednak, jak powiedział mi komendant jednej z komend z miasta tworzącego tzw. warszawski obwarzanek, w takiej sytuacji obowiązuje zasada "kto pierwszy, ten lepszy".
Oznacza to, że równie dobrze to poseł Mentzen na podstawie materiału wyemitowanego w TVP mógłby teraz oskarżyć ekipę dziennikarską o poważne wykroczenia drogowe, ze znacznym przekroczeniem prędkości włącznie. Jak mówi policjant "dowodem w sprawie byłby niewątpliwie nagrany prędkościomierz auta, którym poruszali się redaktorzy".
Mamy więc klasyczny klincz: jeśli nastąpi zgłoszenie filmu jako dowodu przeciwko ultraprawicowemu politykowi, to jego adwokaci mogą w tym samym momencie doniesieniem na dziennikarzy, którzy rejestrowali mimowolnie własne wykroczenia, dodatkowo pokazując prędkościomierz swego auta, co w żadnym wypadku nie jest dowodem na zbyt szybką jazdę kierowcy Mentzena.
Podczas rozmowy funkcjonariusz pytany o to jak tego typu sprawy wyglądają w praktyc,e odpowiedział, że "podejście policji czy prokuratury jest zazwyczaj takie, jak w przypadku zdarzeń o charakterze korupcyjnym czyli, że zgłaszający mimo wręczenia korzyści nie ponosi odpowiedzialności".
Problem pojawia się więc w chwili, gdy obwiniany odwraca kota ogonem i ze ściganego przemienia się w ramach odwetu w ścigającego. W opisywanym przez nas przypadku bardziej więc chodzi o "obrzydzenie" widzom kandydata na prezydenta i pokazania go jako pirata drogowego niż o narobienie mu kłopotów prawnych.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie