Reklama

Trump podpalił Bliski Wschód. Cyniczna wojna w imię własnych interesów

23/06/2025 09:54

Gdy świat błaga o dyplomację, prezydent USA wybiera bomby. Donald Trump – człowiek, który zrobił z prezydentury telewizyjne widowisko – wydał rozkaz uderzenia w trzy irańskie instalacje nuklearne: Fordow, Natanz i Esfahan. Nie próbował nawet udawać, że chodzi o pokój.


Zamiast współpracy – pokazal siłę. Zamiast budować sojusze – podpalił ląd, który od dziesięcioleci tli się konfliktem.

Wojna dla słupków? Cynizm, który może kosztować życie

W czerwonej czapce, z tym swoim nieznośnym triumfalizmem, Trump oświadczył, że „Fordow już nie istnieje”. Jakby mówił o jakimś sukcesie, a nie o naruszeniu prawa międzynarodowego i rozpoczęciu spirali, której końca nikt dziś nie zna. Iran – suwerenne państwo – został zaatakowany bez ostrzeżenia, bez mandatu. To nie była żadna obrona świata. To była czysta, bezczelna agresja. 

Prezydent, któremu spadają sondaże, postanowił po raz kolejny zagrać kartą wojny – licząc, że pokaz siły przyniesie mu wyborcze punkty. Cynizm tego posunięcia poraża, zresztą nie pierwszy raz. W imię osobistej kariery – zaryzykował życiem tysięcy ludzi.

Media dzielą się narracją, ale nie faktami

Amerykańskie media, jak zwykle podzielone, próbują mówić o „konieczności powstrzymania Iranu”. Ale nie da się uciec od faktów: ataku dokonano bez wypowiedzenia wojny, z naruszeniem prawa międzynarodowego i wbrew głosom licznych sojuszników. Australia – dotąd bezwarunkowy partner USA – tym razem milczy. Zieloni w australijskim parlamencie powiedzieli wprost: to była nielegalna, brutalna napaść. 

Ataku dokonano przy użyciu bombowców B-2, uzbrojonych w bomby penetrujące, zdolne przebić się przez setki metrów skał. Wszystko to w imię „ochrony świata przed irańską bronią atomową”. Pytanie tylko – czy świat rzeczywiście tego oczekiwał?

Prezydent USA Donald Trump

Iran zapowiada odwet. Region na granicy wybuchu

Hossein Shariatmadari, redaktor konserwatywnego „Kayhan” i bliski doradca Ajatollaha Chameneiego, już zapowiedział: będzie odwet. Rakiety na flotę USA w Bahrajnie, zamknięcie Cieśniny Ormuz – groźby, które nie brzmią jak puste słowa. Iran stracił strategiczne punkty, został upokorzony, zaatakowany – i nie zostawi tego bez odpowiedzi. W regionie wrze. A świat stoi nad przepaścią – dosłownie przez jednego człowieka, który nie rozumie różnicy między realną polityką a reality show.

Zgromadzenie Ogólne ONZ jak zawsze wyraziło „głębokie zaniepokojenie”. António Guterres apeluje o deeskalację. Europa balansuje między stosunkami z USA a własnym sumieniem. Macron, Starmer, Carney – komentowali ostatnio brutalność Izraela w Gazie, ale w sprawie USA zachowują się dziwnie cicho. Nawet Australia apeluje o pokój, ale zbyt delikatnie, by nie urazić Waszyngtonu. Jak zawsze zbyt wielu liderów próbuje grać na dwa fronty.

ONZ wyraża zaniepokojenie. Europa patrzy w bok

Zaledwie kilka dni przed atakiem USA na Iran, Izrael złamał rozejm i rozpoczął brutalną ofensywę w Strefie Gazy. Premier Netanjahu przyznał otwarcie: przesiedlić cywilów na margines.

Odcięto dostęp do żywności, wody, leków. Internet pełen jest filmów z rzekomą chińską pomocą – ale większość z nich to zmanipulowane materiały. W rzeczywistości Gazie nikt nie pomaga – poza lokalnymi organizacjami i oddolnymi gestami solidarności. Głodują dzieci. Umierają chorzy. Ciężarówki z pomocą humanitarną stoją po egipskiej stronie granicy. Świat podobnie jak w przypadku Syrii - patrzy gdzie indziej. Bo patrzeć w tę stronę – znaczyłoby coś zrobić. 

Polska powinna dziś jasno powiedzieć, po której stoi stronie. Potrzebujemy głosu wsparcia dla natychmiastowego rozejmu i otwarcia korytarzy humanitarnych w Gazie. Milczenie wobec zbrodni jest współudziałem. Atak USA na Iran nie był misją pokojową – był brutalną demonstracją siły.

To, co dzieje się w Strefie Gazy, to nie „konflikt” – to systemowe wyniszczenie cywilów. Mając w pamięci niedawną kampanię wyborczą w Polsce, każdy polityk który w swoich hasłach wyborczych mial słowo wolność i chce jeszcze nazywać świat wolnym – musi przestać milczeć. Dziś nie wystarczy wyemitowanie spotu wyborczego nawołującego do wolności, praworządności i równym traktowaniu każdego. Świat, który chce nazywać się „wolnym”, musi dziś mówić głośno i stanowczo: NIE dla wojny.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Źródło: checkPRESS
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo checkPRESS.pl




Reklama
Wróć do