
Polska zamknęła wszystkie przejścia graniczne, łączące nas z Białorusią. To efekt rozporządzenia rządu, które podpisał minister spraw wewnętrznych Marcin Kierwiński. Decyzja tłumaczona jest manewrami "Zapad-2025", jakie od dziś do 16 września potrwają tuż za naszą wschodnią granicą. Mało kto jednak zastanawia się jakie skutki gospodarcze niesie za sobą to czysto polityczne działanie, a straty mogą być tu liczone w setkach milionów dziennie.
Chociaż Polska i Białoruś już od dawna nie są głównymi partnerami handlowymi, to przejścia graniczne między naszymi państwami stanowią bardzo ważną bramę do Chin, stanowią wręcz główny szlak tranzytowy między Unia Europejską a Państwem Środka.
Oprócz tego na zamknięciu przejść tracą bezpośrednio firmy transportowe, przede wszystkim te lokalne z Podlasia, ale też z Mazowsza, rosna bowiem koszty paliwa, opłat drogowych czy wreszcie czasu pracy kierowców, który musza korzystać z alternatywnych tras nadkładając kilometrów przez Litwę lub Ukrainę.
Jednak najpoważniejsze straty wynikać będą z zamknięcia terminala kolejowego w Małaszewiczach, ponieważ jest to newralgiczny punkt na mapie handlu ii to tego o wymiarze wręcz światowym. Terminal w Małaszewiczach jest bowiem największym na naszym kontynencie tego typu portem przeładunkowym na całym Nowym Jedwabnym Szlaku.
A to z tego powodu, że każdy pociąg, który składa się z wagonów towarowych przybywających codziennie do Polski i szerzej do Unii Europejskiej właśnie w Małaszewiczach musi zmienić podwozia z tzw. szerokiego toru, wciąż będących w użyciu w krajach byłego ZSRR na rozmiar europejski.
Zamknięcie terminala o północy z czwartku na piątek oznacza więc, że na minimum najbliższych kilka dni, czyli tyle ile potrwają manewry "Zapad-2025" na granicy utkną tysiące kontenerów z elektroniką, odzieżą, częściami przemysłowymi czy motoryzacyjnymi. A przecież Małaszewicze obsługują 80 pociągów dziennie, co daje koszt lub wartość nawet do 60 mln zł dziennie.
Nic więc dziwnego, że pomysł Tuska i decyzja Kierwińskiego nie spodobały się przedsiębiorcom, szczególnie tym lokalnym, w tym przewoźnikom z regionów przygranicznych. Domagają się oni od rządu zrekompensowania strat, wywołanych zamknięciem granicy.
W odpowiedzi minister spraw wewnętrznych i administracji polecił wszystkim resortom oszacowanie strat z powodu braku dostępu do rynku czy ograniczeń w handlu czy transporcie. To trochę zadanie na wyrost, bo przecież decyzją Kierwińskiego granica została zamknięta na czas nieokreślony.
Trudno więc nawet z poziomu ministerialnego poszczególnych resortów oszacować ile będą kosztowały straty, skoro nie wiadomo jak długo będą obowiązywać ograniczenia. Dopiero po uzyskaniu odpowiedzi z ministerstw o wielkości strat rząd podejmie decyzję czy w ogóle udzielać wsparcia, a jeśli tak to wobec których branż.
Te decyzje polityczne będą więc kosztowały wszystkich. Propagandowe zamykanie granicy, szczególnie kolejowej, najważniejszej w calej UE "Bramy do Chin" będzie miało długofalowe konsekwencje; makro biznesowe, idące w setki milinów euro i mikro biznesowe, niosące szkody lokalnym przedsiębiorcom i zatrudnionym tam ludziom.
NIe można też zapominać o skutkach czysto politycznych, bo każde działanie prowadzące do zubożenia mieszkańców Podlasia będzie zapamiętane przy urnach wyborczych już za dwa lata. Miejscowi już teraz nie są przychylnie nastawieni politykom z Warszawy za realne straty w turystyce, wynikające z uszczelniania granicy przez wojsko i SG i ich liczna obecność w rejonie przygranicznym, co odstrasza amatorów wypoczynku.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie