
Marta Nawrocka wraz z najmłodszą córką, która właśnie rozpoczęła rok szkolny wybrały się na koszt podatnika do Watykanu, gdzie jej mąż złoży hołd papieżowi i weźmie udział w mszy u stóp truchła Karola Wojtyły czyli papieża-Polaka znanego jako Jan Paweł II. Czy kobieta, która zaliczyła wpadkę w wieku 15 lat, zmuszona do urodzenia i zarazem zniszczenia swojej kariery w szkole baletowej, powinna w imię typowego katolickiego zakłamania pchać 7-letnią dziewczynkę w szpony drapieżców seksualnych w sutannach?
Żona Karola Nawrockiego nie towarzyszyła prezydentowi w jego podróży do Waszyngtonu, gdzie właśnie złożył wierno-poddańczą wizytę niestabilnemu psychicznie i emocjonalnie przywódcy USA, Donaldowi Trumpowi. W zamian postanowiła rozpocząć weekend już w czwartek, by u boku męża pozwiedzać nie tyle stolicę Włoch, co znajdujący się na terenie Rzymu Watykan.
Każdy normalny i szanujący pieniądze podatników człowiek rezerwuje w tym celu bilety na rejsowy samolot, który z warszawskiego Okęcia przenosi pasażerów do portu Ciampino czy Fiumicino. Takich lotów jest ze stolicy Polski kilka dziennie i kosztują one zazwyczaj kilkaset złotych.
Myślę, że gdyby tzw. pierwsza dama odbyła podróż w ten właśnie sposób zachwyciłaby nie tylko portale plotkarskie, ale również całą oddaną Nawrockiemu gawiedź, która widzi w nim nie dość, że swojego prezydenta, to w dodatku "swojaka" czyli "chłopaka z sąsiedztwa".
Tak się jednak nie stało i jeszcze przed południem mogliśmy obserwować na ekranach, jak dumnie wkracza wraz z małą córką oraz swoją świtą na pokład wojskowej maszyny transportowej typu CASA. Mimo, że zachwytom nie było końca, to mimo wszystko należy zadać pytanie czy jest to w ogóle dopuszczalne i legalne.
Według przepisów zawartych w tzw. instrukcji HEAD samoloty Polskich Sił Zbrojnych co prawda mogą służyć do transportu osób określanych jako VIP, ale jedynie, gdy taka "bardzo ważna" osoba leci gdzieś z oficjalną misją czy tez wizytą. Na pokład tego typu samolotu mogą więc legalnie wejść tylko prezydent czy premier albo marszałkowie obu izb parlamentu.
Takie przeloty maja miejsce tylko w ramach rocznego limitu godzin, który jest przyznawany przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Chodzi o to, by nie dochodziło do nadużyć jak w czasach premier Szydło z PiS, która latała do domu w małopolskich Brzeszczach koło Oświęcimia na weekendy, traktując CASĘ jak prywatną taksówkę, co kosztowało podatników łącznie ok.1,3 mln zł.
Czy to oznacza, że żona prezydenta RP też może "zamówić" sobie u ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza taką podniebną podwózkę? Tak, ale jedynie gdy taka podróż odbywa się w ramach obowiązków służbowych czy oficjalnych delegacji. A przecież zgodnie z obowiązującym prawem każda jedna prezydencka żona nie ma żadnych obowiązków służbowych, tym bardziej nie ma ich 7-letnie dziecko pary prezydenckiej.
Owszem, żona głowy państwa może być włączona w skład oficjalnej delegacji, ale tylko wtedy, gdy leci wraz z prezydentem na pokładzie jednego samolotu, ale nigdy jeśli do niego dolatuje, jak na randkę. Każde inne użycie należącej do MON maszyny budzi więc wątpliwości natury formalno-etycznej. Tym bardziej, gdy taka podróż odbywa się na koszt państwa i sprzętem wojskowym.
A warto pokreślić, że nie są to małe koszty, szczególnie w porównaniu zlotem rejsowym samolotem regularnych linii, nawet jeśli weźmiemy koszt biletu w klasie biznes. Według standardowych opłat związanych z obsługą samolotu, jego amortyzacji, opłat lotniskowych, wynajęcia załogi, kosztów paliwa etc. minister Kosiniak-Kamysz wydając zgodę na taki przelot naraził skarb państwa na wydatek ok. 75 000 zł.
Zupełnie inną kwestią pozostaje wykorzystywanie 7-letniej córki Kasi w tego typu podróżach. Po pierwsze prezydenckie dziecko podlega obowiązkowi szkolnemu i zarówno dziś jak i jutro powinno siedzieć w klasie, a nie na kolanach jakiegoś obleśnego purpurata z Watykanu, a po drugie Marta Nawrocka nie wyciąga żadnych nauk ze swojej przeszłości, kiedy to urodziła syna Daniela w wieku zaledwie 16 lat.
Dziecko w tym wieku nie ma przecież na tyle rozwiniętej emocjonalności, by odróżniać dobro od zła. Tymczasem matka zabierając tak małe dziecko do kościelnego mikropaństwa naraża je na obcowanie w towarzystwie zboczeńców w sutannach, znanych na całym świecie ze swego pociągu seksualnego do małych dzieci.
Watykan to największe siedlisko dewiantów seksualnych w przeliczeniu na kilometr kwadratowy. Miejsce, gdzie na widok takiej dziewczynki sperma pod sutannami leje się hektolitrami. Może trzeba było od razu zabrać córkę z wizytą do ośrodka dla bestii w Gostyninie? Przynajmniej bliżej i taniej dla polskiego podatnika.
To, że Marta Nawrocka jako gorliwa katoliczka, pochodząca z pobożnej rodziny rozpoczęła współżycie seksualne jeszcze jako praktycznie dziecko (nie wiemy czy miała skończone 15 lat w chwili inicjacji seksualnej, ani w jakim wieku był jej partner, domniemany ojciec daniela) co już pachnie poważnym przestępstwem, nie powinno w jej przypadku usprawiedliwiać zaburzeń w jej dalszym, pełnoletnim już wielodzietnym macierzyństwie.
Bycie żoną ultraprawicowego prezydenta nacjonalisty nie powinno upoważniać do narażania dziecka na traumy, jeśli nie teraz, to na pewno w przyszłości, gdy uświadomi sobie w jakie miejsca zabierała ja matka i ojciec oraz w jaki sposób wykorzystywano jej wizerunek, który powinien podlegać bezwzględnej ochronie.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.