
Rząd został postawiony pod ścianą w sprawie cen energii na przyszły rok. Żaden myślący strategicznie premier nie ogłosiłby na kilka miesięcy przed wyborami prezydenckimi podwyżek, bo byłoby to równoznaczne z politycznym samobójstwem. Przy tym bon energetyczny obowiązuje tylko do końca roku, a i tak wielu odbiorców prądu czeka na rekompensatę. Dlatego Donald Tusk ogłosił dziś, że "zamrozimy ceny energii dla gospodarstw domowych w Polsce na przyszły rok. Prąd w polskich domach nie podrożeje w roku 2025. Zamrażamy ceny energii na 9 miesięcy, w tym czasie powinno dojść do obniżenia taryf".
Kwestia cen prądu była w ostatnich dniach największą bolączką rządu, ze względu na to, że dotychczasowy program rekompensat obowiązuje tylko do 31 grudnia tego roku. Oznaczało to, że rachunki grozy, szczególnie dla jednorodzinnych gospodarstw domowych, które sięgały nawet kilku tysięcy złotych.
Tak naprawdę bon energetyczny był kroplą w moru pieniędzy, które trzeba było przeznaczyć na zapłatę za prąd. Teraz z kolei zdecydowano sie na przyjęcie nowego rozwiązania czyli wielomiliardowych dopłat do cen, ale nie dla odbiorców indywidualnych czy firm, ale dla wytwórców energii i jej dystrybutorów. A skoro już o firmach mowa to tych "mrożenie cen" nie obejmie.
Nie oznacza to, że ceny dla odbiorców indywidualnych nie podskoczą, bowiem analitycy przewidują, że i tak nie da się uniknąć kilkunastoprocentowych podwyżek. Na razie możemy być pewni, że cena maksymalna za energię elektryczną na dotychczasowym poziomie czyli 500 zł za megawatogodzinę ma obowiązywać do 30 września 2025 roku.
Według ministerstwa finansów zaproponowane rozwiązania osłonowe mają kosztować ponad trzy i pół miliarda złotych oraz kolejne niemal 400 mln. zł z tytułu rekompensat, które będą rozliczane w roku 2026. To zwiększa koszt do niemal czterech miliardów, a jeśli dodamy do tego zawieszenie opłaty mocowej na wszystkie 12 miesięcy przyszłego roku, to razem daje to wydatek z budżetu na poziomie ok. 5 mld. zł.
Wiadomo, że zamrażać cen energii w nieskończoność się nie da. Ale najpierw są wybory prezydenckie, które Platforma Obywatelska musi wygrać, by nowy prezydent podpisał wszystkie ustawy przegłosowane przez koalicję 15 października, a które wetuje dotychczas Andrzej Duda. Podobnie rzecz ma się np. z brakiem podpisu prezydenta na nominacjach ambasadorskich.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie