Reklama

Skandaliczny raport Komisji ds. represji wobec społeczeństwa obywatelskiego


Trwa burza po publikacji raportu "Komisji ds. represji wobec społeczeństwa obywatelskiego", który miast stać się rzetelnym opracowaniem, które posłuży prokuraturze do ewentualnego postawienia zarzutów osobom odpowiedzialnym za "szczucie" i hejt w mediach publicznych w czasie rządów PiS, stał się groteskowym, a co gorsza oczerniającym uczciwych dziennikarzy, materiałem publicystycznym bez konkretnych dowodów.


Raport, którym na konferencji prasowej chwalił się początkowo szef resortu sprawiedliwości, Waldemar Żurek, szybko zniknął z oficjalnej strony Ministerstwa Sprawiedliwości ze względu na rażącą liczbę błędów, na szczęście dysponujemy jego pierwotną wersją.

Dr hab. prof. Mikołaj Małecki, członek komisji, zaangażowany w przedstawienie raportu stwierdził, że ogrom "represji" jest tak wielki, że autorom zabrakło alfabetu, żeby usystematyzować wszystkie bezprawne działania szefów telewizji Jacka Kurskiego i jego prominentnych wykonawców.

Komisja pisze o latach 2025–2023. Czy ktoś to w ogóle czytał?

Coś jest na rzeczy, bowiem członkowie komisji, wśród których są przecież także dziennikarze, roi się różnego rodzaju "kwiatków" na poziomie szkoły podstawowej. Począwszy od tego, że rozgorączkowani najwyraźniej członkowie komisji napisali, iż przedstawia on działania mediów w latach 2025 - 2023. 

Zamiast trzymać się faktów, opisują swoją martyrologię z czasów władzy PiS jako "kronikę niezłomności, odwago, determinacji i samoorganizacji zwykłych ludzi". Co gorsza, oni to piszą całkiem serio! Jako bezpośredni uczestnicy wydarzeń, jakie miały wówczas miejsce, np. podczas Strajku Kobiet.

400 stron publicystycznego bełkotu zamiast materiału dla prokuratury

Jeden z członków komisji, Andrzej Krajewski, emerytowany dziennikarz przyznaje wprost, że w raporcie brakuje bezpośrednich dowodów na opisywane przez nią mechanizmy zorganizowanej nagonki, a jedyne czym dysponowali to archiwalne nagrania z propagandowych programów informacyjnych poprzedniego reżimu.

Powstaje więc pytanie, po co w ogóle powstała ta komisja, skoro to, czym mówi Krajewski i bez raportu dostrzegał każdy, kto w tym czasie oglądał TVP Kurskiego. Bo chyba nie po to, by członkowie tego gremium pobierali co miesiąc niemal 20 tysięcy złotych honorariów?

Przewodnicząca komisji Sylwia Gregorczyk-Abram "odkrywczo" stwierdziła, że "Media publiczne sprzeniewierzyły się swojej roli. Zamiast rzetelnie informować społeczeństwo, stały się sojusznikiem ówczesnego rządu. Uruchomiły nagonki, represje, ośmieszanie czy kreowały wroga". Doprawdy tyle to wie każdy racjonalnie myślący obywatel RP bez wydawania setek tysięcy złotych z kieszeni podatnika na samo ośmieszające siebie i przy okazji min. Żurka ciało.

Watchdog żąda wyjaśnień. Ile kosztowało nas to „śledztwo”?

Co ciekawe koszty działalności tej komisji zaniepokoiły Stowarzyszenie Sieć Obywatelska Watchdog Polska, które złożyło już wniosek o udostępnienie informacji publicznej m.in. w sprawie zarobków autorów raportu, formach zatrudnienia, zakresach obowiązków oraz o tym, ile członkowie komisji dali zarobić swoim znajomym.

Jak już raport zostanie ostatecznie poddany korekcie, opublikowany w sieci i w końcu trafi do prokuratury, odpowiedź na wniosek Sieci Obywatelskiej stanie się zapewne przyczynkiem do kolejnych kontrowersji i będzie przedmiotem publicznej debaty. Nic tak bowiem nie interesuje społeczeństwa obywatelskiego, jak to ile podatnicy wydają na tego typu brednie.

Red. Anna Gielewska — personalne uderzenia oparte na fałszu

A tych także nie zabrakło, co gorsza naruszają one dobre imię uczciwych dziennikarzy, którym przypisano wypowiedzi wyjęte z kontekstu pod z góry założoną tezę, a nawet przypisano przynależność do prawackich mediów. Tak stało się w przypadku Anny Gielewskiej, wiceszefowej Frontstory.pl.

Rzetelnej dziennikarce przypisano m.in. pracę w prawicowych tytułach. W rozmowie z branżowym portalem wirtualnemedia.pl Anna Gielewska przyznaje, że "ze zdumieniem i niedowierzaniem przeczytałam swoje nazwisko w tym raporcie. Nigdy w życiu nie pracowałam w redakcji "DoRzeczy" i "wSieci", co można sprawdzić jednym kliknięciem Google. Fragment, w którym jest moje nazwisko, wykorzystuje się w kosmicznym kontekście".

Chodzi o wypowiedź dziennikarki na temat dalszej penalizacji przepisów, dotyczących usuwania ciąży. "Cytat mówi, że mam nadzieję, że nie będzie zaostrzenia prawa aborcyjnego, a cały wpis o mnie w raporcie zarówno na poziomie faktów i interpretacji zawiera błędy i nieprawdę, oczekuję pilnego sprostowania tych informacji" - podkreśla Gielewska.

Raport, który miał ujawniać prawdę, stał się aktem oskarżenia wobec samych autorów

Na razie głos w tej sprawie zabrała Klementyna Suchanow, która przeprosiła dziennikarkę w imieniu komisji. Na razie zrobiła to jedynie na swoim profilu w portalu "X", ale to chyba za mało jak na ciało powołane po to, by wydobyć na światło dzienne manipulacje i nadużycia w mediach publicznych.

 

W innej sytuacji raport opisuje Annę Jaki, żonę prawicowego polityka, Patryka Jakiego, europarlamentarzysty z PiS, która miała rzekomo pracować dla Ordo Iuris, co okazało się nieprawdą. Raport opisuje kobietę jako "prywatnie matkę dziecka z Zespołem Downa". W poprawionej wersji to niestosowne określenie zostało usunięte.

Błędy tak poważne, że dokument usunięto z oficjalnej strony MS

Ostatecznie członkowie komisji przyznali się do błędów i dokonali korekt, choć tak naprawdę gdyby ich wolą było co innego niż tylko wywołanie efektu politycznego, to poddaliby ten prawie 400 stronicowy dokument rzetelnemu i dogłębnemu sprawdzeniu, zanim Waldemar Żurek zwołał specjalną konferencję prasową, poświęconą temu opracowaniu oraz przede wszystkim, zanim ktoś zdecydował o publikacji materiału na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości.

Co nie zmienia faktu, że raport z pomyłkami i przypisywaniem komuś niewłaściwego kontekstu wypowiedzi, może być potraktowane np. w sądzie jako naruszenie dóbr osobistych w przypadku, gdy miało to wpływ na reputację opisanej osoby, tak jak w przypadku Anny Gielewskiej, albo jeśli sugerowały niewłaściwe działania. 

Podsumowując: błędy zostały uznane za tak poważne, że postanowiono zaingerować w gotową już wersję dokumentu. Tym samym potwierdza to ich zasadniczą wagę, bo przecież w innym wypadku mało kto zwróciłby uwagę np. na zwykłe literówki, choć i te nie przystoją w oficjalnym dokumencie pod auspicjami Ministerstwa Sprawiedliwości.

 

 

 

 

 

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Źródło: checkpress.pl Aktualizacja: 25/09/2025 12:12
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo checkPRESS.pl




Reklama
Wróć do