Podczas dzisiejszego przesłuchania przed komisją ds. Pegasusa były minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro, którego w końcu udało się doprowadzić na przesłuchanie w charakterze świadka, przyznał bez ogródek: "Byłem inicjatorem zakupu systemu Pegasus". Jednak im więcej pojawiało się pytań dotyczących tego wątku, tym bardziej były prokurator generalny rozmydlał własną rolę w tym przedsięwzięciu.
Gdyby wsłuchać się w wypowiedzi Ziobry i dać im wiarę można byłoby odnieść wrażenie, że pełniąc funkcje ministra, nie znał szczegółów zastosowania systemu śledzącego, ponieważ miał rolę nadrzędną, ale nie decydował o szczegółach. Tym mieli zajmować się inni pracownicy resortu, co do których — jak tłumaczy Ziobro — miał całkowite zaufanie.
Świadek zaprzeczał też, jakoby podejmował jakiekolwiek decyzje, które dotyczyły Funduszu Sprawiedliwości, z którego sfinansowano zakup szpiegowskiego oprogramowania. Wskazał, że jedyna jego decyzją była ta, która dotyczyła kliniki "Budzik", natomiast wszelkie pozostałe podejmowali tylko i wyłącznie jego współpracownicy.
Wielokrotnie podkreślał też, że jego podwładni i współpracownicy na czele z ministrem Wosiem podejmowali decyzje autonomicznie i samodzielnie, co można rozumieć jako wyłączanie się od odpowiedzialności, ponieważ Ziobro w ten sposób przekierowuje uwagę na podległych mu ludzi z ministerstwa.
Owszem, były minister sprawiedliwości przyznał się i to kilkukrotnie do odpowiedzialności, ale tylko na tej zasadzie, że jako minister i szef resortu odpowiada za działalność resoru jako całości, lecz nie jako odpowiadający za każde działanie. Dodał też, że gdyby jeszcze raz miał podjąć decyzję dotyczącą zakupu Pegasusa, jego decyzja także byłaby taka sama.
Z kolei pytany o konkretne kwoty, jakie miały być przeznaczone na zakup systemu stwierdził, że nie miał pełnej orientacji co do niezbędnych do tego celu realnych pieniędzy. Wyjaśniał natomiast, że "wynikało z realnej potrzeby i oceny ze strony służb, czyli CBA, że tyle im brakowało dla finalizacji tego projektu. Z dużym prawdopodobieństwem mogę założyć, że rzeczywiście musiałyby być jakieś rozmowy na temat ewentualnej kwoty, która była potrzebna służbom dla zrealizowania tego projektu".
Mimo to uważa zakup Pegasusa z wykorzystaniem środków z Funduszu Sprawiedliwości za zasadne i zgodne z prawem. Twierdzi też, że ministerstwo poprosiło o opinie na temat legalności tych środków. Według Ziobry: "zacni i cenieni profesorowie z zakresu prawa jednoznacznie potwierdzili, że wszystko odbyło się legalnie".
Jednocześnie przyznał otwarcie, że nie ma niczego złego w wykorzystania 25 milionów zł z Funduszu Sprawiedliwości na "uzbrojenie instytucji państwa w narzędzia do ścigania przestępców". Przypomnijmy, że cały budżet FS wynosił 50 mln, czyli de facto wykorzystano na zakup Pegasusa aż połowę zgromadzonych tam środków. "Jeżeli Fundusz może temu służyć, to nie ma lepszego przeznaczenia Funduszu niż właśnie taki cel" - przekonywał Ziobro.
"To, co mogę powiedzieć i to, i co pamiętam, nie uściślając tego w konkretne słowa to, że CBA i inne służby miały pewien problem finansowy, który został mi zasygnalizowany. Zaproponowałem taką drogę do rozważenia, która mogłaby przynieść sfinansowanie tego systemu, a po drugie pewne dobro, które mogłoby wyniknąć ze środków pozyskiwanych od osób skazanych za przestępstwa" – stwierdził były minister.
W toku przesłuchania Ziobro dbał o to, by poza najbliższymi współpracownikami z ministerstwa nie wikłać w sprawę ani ówczesnej premier Beaty Szydło, jej następcy Mateusza Morawieckiego czy wreszcie szefa Prawa i Sprawiedliwości, Jarosława Kaczyńskiego.
"W ogóle nie rozmawiałem na temat zakupu systemu. Dowiedziałem się z mediów, że jest nazwa Pegasus, nie miałem wcześniej wiedzy, że tak jest nazywany". Twierdzi, ale bez przekonania, że mógł rozmawiać z Kaczyńskim na ten temat, ale dopiero po tym, gdy prezes PiS został wicepremierem.
Jednocześnie odrzuca wszelkie oskarżenia o to, jakoby zdawał sobie sprawę z tego, w jaki sposób funkcjonuje Pegasus. Nie taka była — jak stwierdził — jego rola. "Moim zadaniem jako polityka było stworzyć warunki do stosowania systemu, nie wnikałem w to, co potrafi Pegasus i w jaki sposób pozyskuje informacje, nie mam kompetencji do oceny informatycznej działania tego systemu" - bronił się Ziobro.
Pytany, między innymi przez posła Trelę skąd wie o osobach inwigilowanych, skoro nie wnikał w szczegóły funkcjonowania systemu, ani tego wobec kogo był stosowany, były szef resortu sprawiedliwoci wyjaśnił, że np. o sprawie ministra w rządzie Donalda Tuska, Sławomira Nowaka wiedza była szeroko dostępna: "wiedziałem tylko o sprawach, o których mówiła cała Polska, jak w przypadku Sławomira Nowaka. Akurat ta sprawa była przedmiotem narady moich zastępców i stąd wiedziałem".
Pytany o inne głośne nazwiska osób podsłuchiwanych, jak prokurator Ewa Wrzosek, prezydent Sopotu, Jacek Karnowski czy sędzi Beaty Morawiec, Zbigniew Ziobro stwierdził, że np. nazwisko sędzi Morawiec przewijało się w śledztwie dotyczącej krakowskiego sądu z zeznań świadków i zatrzymanych. Żadna z tych spraw, w których były podejrzenia tych osób m.in. o korupcję nie zakończyła się wniesieniem aktu oskarżenia.
Spośród osób, które zostały publicznie przywołane podczas wypowiedzi byłego ministra sprawiedliwości zareagował już Roman Giertych. Chodzi o wypowiedzi Ziobry, dotyczące afery Polnordu i udziale w niej posła Platformy Obywatelskiej. "Składam zawiadomienie na pana Ziobrę. Składa fałszywe zeznania, zniesławia i znieważa. Przegrał ze mną w sądach sześć razy gdy próbował udowadniać swoje plugawe i fałszywe oskarżenia. Mścił się za to, że go nie przyjąłem do pracy, to wymyślił aferę. Podsłuchiwał mnie Pegasusem i na końcu nawet CBA mu powiedziało, że nie znalazło żadnych przestępstw" - poinformował za pośrednictwem serwisu "X" mecenas Giertych.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie