
Miniony weekend na polskich drogach ponownie obfitował w wypadki, w tym te zakończone tragicznie. Największe śmiertelne żniwo zebrał piątek, kiedy to zginęło aż 10 osób. Czy musimy już powoli przyzwyczaić się do tego, że każda końcówka tygodnia przynosi nam średnio 18 ofiar śmiertelnych?
Od piątku do niedzieli na drogach całego kraju doszło do 194 wypadków, w których śmierć poniosło 18 osób, a 225 trafiło z obrażeniami do szpitali. Mimo apeli policji, akcji specjalnych typu "prędkość" i innych działań niepokoi utrzymujący się stale trend - na każde 100 zdarzeń tego typu przypada mniej więcej 10 zgonów.
Jeśli dodamy do tego niemal 1000 kierowców ujętych na prowadzeniu samochodu pod wpływem alkoholu, którzy stanowią przecież niewielki odsetek wszystkich pijanych poruszających się codziennie po drogach, jawi nam się obraz kraju, w którym dążenie do unijnej "opcji zero" wydaje się niemożliwe do spełnienia.
Wystarczy popatrzeć na dane z piątku: w wyniku 87 wypadków ginie aż 10 osób, a 89 trafia na szpitalne oddziały ratunkowe. W tym czasie na drogach całej Unii Europejskiej, a więc łącznie z Polską śmierć na drogach ponoszą 54 osoby. Oznacza to, że tylko w naszym kraju ginie 18,4 proc. osób spośród wszystkich ofiar na terenie Wspólnoty, przy czym Polska stanowi tylko około 8,4 procent ludności UE.
Sobota przyniosła z kolei jedynie 52 wypadki, w których zginęły trzy osoby, a 60 odniosło obrażenia. Dlaczego? Ponieważ tego dnia przez Polskę przechodziły ulewne deszcze, utrzymujące się przez cały dzień. Tak, fatalna aura przyczyniła się do ocalenia kilku istnień ludzkich, ponieważ kierowcy w tych warunkach znacznie odpuścili gaz i stali się bardziej uważni, bo poczuli, że grozi im realne niebezpieczeństwo, np.w postaci niekontrolowanego poślizgu.
Zarówno policjanci, jak i inne służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo na drogach od lat powtarzają, że nic tak nie studzi wyścigowego charakteru kierowców, jak śliska nawierzchnia, zamglenia czy wcześnie zapadający zmrok. To m.in. dlatego w okresie wakacyjnym notujemy olbrzymią liczbę tragicznych zdarzeń.
W niedzielę pogoda była również pod psem, więc i liczba wypadków sięgnęła 55, a więc tylko o trzy więcej niż w sobotę. Ale to wystarczyło, by liczba ofiar wzrosła do 5, a rannych do 76. Dlaczego zatem kierowcy na co dzień nie potrafią dostosować prędkości do powszechnie obowiązujących, poza dniami deszczowymi czy mglistymi, kiedy widzialność jest mocno ograniczona? To chyba bardziej pytanie do psychologów transportu niż do ekspertów od BRD.
Weekendy to także czas wolny, a w tym statystyczny Polak zazwyczaj spożywa alkohol, robiąc potężne zakupy w już w piątek, gdy piwo sprzedaje się nie na butelki, a na skrzynki. Apogeum amatorów jazdy na podwójnym gazie przypada zazwyczaj na sobotę i nie inaczej było w ten weekend, kiedy to podczas policyjnych kontroli wpadło aż 351 pijanych kierowców.
Straszakiem nie jest nawet groźba odebrania auta, którym jechał nachlany kierujący. A warto zaznaczyć, że do 5 sierpnia 2025 roku policja zabezpieczyła ponad 11 000 samochodów, z których część trafiła już na licytacje lub zostanie wystawiona. Tylko w pierwszym roku obowiązywania tych drakońskich wydawałoby się przepisów sprzedano na licytacjach ponad 1 200 samochodów za kwotę ok. 5 mln zł.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie