
Prezydent Andrzej Duda w ostatnim wywiadzie sugeruje, że niepokornych sędziów, którzy walczą o praworządność, należy usuwać z zawodu bez prawa do stanu spoczynku. Dodał też, że "w Polsce jest tyle zdrady i warcholstwa, ponieważ dawno nikogo nie powieszono za zdradę" – sugerując, że w niektórych przypadkach, jedynie zabijanie może być jedynym wyjściem z kryzysu w wymiarze sprawiedliwości, za który sam odpowiada poprzez taśmowe powoływanie neosędziów.
Wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy z ostatnich dni wywołały zrozumiały niepokój wśród wielu środowisk prawniczych, demokratycznych i obywatelskich. W wywiadzie prezydent wspierany przez PiS sugerował potrzebę radykalnych rozwiązań wobec części środowiska sędziowskiego, nie cofając się nawet przed nawiązaniami do przemocy fizycznej.
Te słowa, osadzone w kontekście polskiej historii, budzą bardzo poważne skojarzenia i przypomnienia o czasach, kiedy władza miała nad prawem wyższość absolutną.
Prezydent Andrzej Duda wyraził przekonanie, że część środowiska sędziowskiego powinna zostać pozbawiona statusu zawodowego i prawa do stanu spoczynku, czyli emerytury przysługującej sędziom. Podkreślił to w tonie nie pozostawiającym wiele miejsca na interpretacje:
– Jeżeli to środowisko nie zrobi resetu, trzeba będzie wszystkich tych ludzi wyrzucić ze stanu sędziowskiego bez prawa do stanu spoczynku.”
Takie słowa z ust głowy państwa, które formalnie stoi na straży konstytucji, brzmią jak groźba o charakterze represyjnym. Prezydent nie mówi o dyskusji, reformie, czy nawet odpowiedzialności dyscyplinarnej – mówi o czystce. I nie są to już aluzje – to deklaracje.
Jeszcze bardziej alarmujący jest fragment, w którym prezydent przytacza brutalne słowa osoby trzeciej:
„Wie Pan, dlaczego w Polsce jest tyle zdrady i warcholstwa bezczelnego? Ponieważ dawno nikogo nie powieszono za zdradę.”
Następnie dodaje: „To straszne, ale w tych słowach jest prawda.”
Tego rodzaju retoryka przywołuje czasy, w których przemoc wobec elit, inteligencji czy opozycji była nie tylko dopuszczalna, ale wręcz oczekiwana przez władzę jako środek do utrzymania kontroli. Wspominanie o karze śmierci jako metodzie "odstraszania zdrady" w państwie demokratycznym jest przekroczeniem granicy języka debaty publicznej.
W historii Polski zdarzały się już momenty, gdy niezawisłość sędziowska była poddawana brutalnym naciskom. W czasach stalinowskich sądy były jedynie przedłużeniem politycznej woli partii, a „sędzia ludowy” miał realizować wyroki zgodnie z linią ideologiczną. Mówienie dziś o „czyszczeniu środowiska” i karaniu bez sądu to język tamtej epoki – represyjnej, strachliwej, autorytarnej.
Z kolei w II Rzeczypospolitej „warcholstwo” było pojęciem używanym do dezawuowania politycznych oponentów i nielojalnych elit. Słowa Dudy brzmią jak żywcem wyjęte z przemówień sanacyjnych działaczy, którzy zarzucali sądom brak patriotyzmu, gdy ich wyroki nie współgrały z polityką rządzących.
Demokracja opiera się na instytucjach, nie na strachu. Jeżeli politycy – nawet najwyższych szczebli – zaczynają sugerować, że sędziowie powinni być usuwani, a zdrada karana szubienicą, to nie jest to już polityczny komentarz. To sygnał, że równość wobec prawa może zostać zastąpiona zasadą lojalności wobec władzy.
Prawo nie służy temu, by służyło rządzącym. Prawo ma służyć obywatelom – niezależnie od tego, kto aktualnie zasiada w Pałacu Prezydenckim.
W demokracji każda władza powinna być poddawana kontroli, również władza prezydencka. Brak reakcji ze strony środowisk prawniczych, mediów czy obywateli na tak otwarte podważanie fundamentów państwa prawa wprost prowadzi do normalizacji retoryki represji.
Z perspektywy historii wiadomo jedno – autorytaryzm nie zaczyna się od zamachów stanu. Zaczyna się od słów, które przestają bulwersować.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie