
Sąd Najwyższy mierzy się z największym napływem protestów wyborczych w historii III RP. Choć emocje społeczne są wysokie, prawo jasno określa granice i procedury – i to ono powinno dziś pozostać kompasem działań instytucji państwowych
Mecenas Katarzyna Barlik w swojej najnowszej analizie wyjaśnia, czy zgodnie z prawem można przeliczyć wszystkie głosy oddane w wyborach prezydenckich oraz na czym polega problem z nielegalnie działającą Izbą Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, która nie jest sądem w świetle orzeczeń europejskich trybunałów.
Sąd Najwyższy poinformował, że do 21 czerwca zarejestrowano 10 515 protestów wyborczych, jednak według szacunków napłynęło ich nawet pięć razy więcej. Takiego obciążenia nie widziano nigdy wcześniej – dokumenty te odpowiadają kilkuletniemu wpływowi spraw do SN. Ich skala budzi uzasadnione pytania o organizacyjną wydolność wymiaru sprawiedliwości.
Wiele protestów to tzw. „formularze Giertycha” – masowo powielane wnioski podpisywane często przez osoby, których dane są nieprawdziwe lub niepełne. W konsekwencji duża część dokumentów nie spełnia wymogów formalnych i nie będzie mogła zostać rozpatrzona merytorycznie. Sąd Najwyższy już zapowiedział odrzucenie setek takich protestów.
Zgodnie z Kodeksem wyborczym, protest wyborczy musi zawierać konkretne zarzuty – np. naruszenie przepisów dotyczących głosowania, ustalania wyników lub przebiegu kampanii. To oznacza, że protesty muszą odnosić się do konkretnych miejsc i sytuacji, a nie ogólnych podejrzeń czy emocjonalnych ocen.
Postulat Koalicji Obywatelskiej, by ponownie przeliczyć głosy we wszystkich ponad 31 tysiącach obwodowych komisji, nie znajduje podstawy prawnej. Przeliczenie może nastąpić tylko tam, gdzie istnieją konkretne i uprawdopodobnione przesłanki nieprawidłowości. Proponowanie „pełnego resetu” bez dowodów to precedens niebezpieczny – i z punktu widzenia prawa niemożliwy do wykonania.
Nie znaczy to jednak, że wszystko przebiegło bez zastrzeżeń. W co najmniej siedmiu obwodowych komisjach ponowne przeliczenia ujawniły błędy – m.in. błędne przypisanie głosów kandydatom. Przykładowo, w Kamiennej Górze głosy oddane na Rafała Trzaskowskiego doliczono Karolowi Nawrockiemu.
W takich przypadkach konieczna jest reakcja – i ona następuje. Prokuratura Generalna już zapowiedziała wszczęcie postępowania wobec członków niektórych komisji. To dobry znak: oznacza, że mechanizmy kontroli działają.
Ostateczną ocenę prawidłowości wyborów parlamentarnych i prezydenckich podejmuje Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego. Mimo kontrowersji wokół jej składu, z formalnego punktu widzenia to jedyny organ uprawniony do stwierdzenia ważności wyborów.
SN ma na to czas do 2 lipca 2025 r. – i już teraz prowadzi analizę protestów, przesłuchuje świadków, zarządza oględziny dokumentów i współpracuje z sądami powszechnymi oraz prokuraturą.
Emocje towarzyszące procesowi wyborczemu są zrozumiałe. Jednak właśnie w takich momentach najważniejsze staje się jedno: zachowanie legalizmu i szacunku do procedur.
Nie każde nieprawidłowości oznaczają fałszerstwo. Nie każdy błąd zmienia wynik. I nie każda krytyka działania komisji oznacza potrzebę ponownego głosowania. Tylko tam, gdzie wykazane zostaną realne, istotne uchybienia – w dodatku mogące wpłynąć na wynik – prawo dopuszcza interwencję.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie